Co robię w imię
Jezusa, czy cokolwiek robię w Jego imię. Czy traktuję wszystko i wszystkich
jako prywatny folwark dla zdobycia sławy? Jezus bardzo mocno nam ufa. Ufa, że
dobrze wykorzystamy dany nam czas, dany nam dar, daną nam misję. W dzisiejszej
Ewangelii upomina Jana, który widocznie szczycił się tym, że obok siebie ma
Mistrza: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie
będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest
z nami”. Nie ma takiego kroku,
którego nie warto byłoby zrobić, aby uratować drugiego człowieka. Nie możemy
też odmawiać tego kroku temu kto naszym zdaniem się do tego zupełnie nie nadaje:
„nie tak bowiem człowiek widzi, jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co
widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce”( 1Sm 1, 6-7). Bóg posłużyć się może nawet najlichszym narzędziem, a może nawet najbardziej kiedy narzędzie jest liche.
Bardzo niebezpieczne jest poczucie spełnienia
takiego „na amen”, poczucie nadawania się, poczucie pewności. Jedyna pewność
jest w Bogu. Wszystko bowiem jest na chwilę, na jakiś czas. Jesteśmy w tym
miejscu, a nie innym spełniamy misję i idziemy dalej. Zmieniają się relacje,
czasem coś pod wpływem przemierzania etapów się zwyczajnie kończy. Świadomość
drogi, świadomość tego, że ciągle jest
coś przed nami. Świadomość czegoś straconego, straconych szans, przyjaźni,
relacji. Dopóki droga jeszcze trwa mamy kolejne szanse. Oczekiwanie na coś na
kolejne etapy drogi jest elementem wrośniętym w nasze życie.
Osioł w Shreku
pytał „daleko jeszcze?”. My ciągle takie pytania kierujemy w stronę Pana Boga :
A czemu, a dlaczego, a po co, a kiedy? Każdy może dopisać tu własne pytanie.
Przed nami są piękne rzeczy. To co przed nami jest warte największego zachodu.
Nie przestawaj być ani na chwilę tam gdzie jesteś. To twoje miejsce na ten
moment. Nie wybiegaj pytaniami naprzód. Jezus instruuje nas na bieżąco, co jak
co ale jest najlepszym architektem ever.