Nieprzypadkowe
bo wyczekane. Spotkanie Bartymeusza i Jezusa. Bartymeusz musiał słyszeć już wcześniej
o Jezusie. Musiał słyszeć o jego cudach. Siedział przy drodze, żebrał. Był
niewidomy, nie mógł widzieć uzdrowień, które Jezus czynił , ale doskonale o nich
słyszał. Jeden zmysł zabrany, drugi natomiast bardziej wyostrzony. Czekał na
zmianę swojego położenia, na zmianę którą mógł rozpocząć tylko z pomocą Jezusa.
Gdy usłyszał o nadejściu Jezusa głośno krzyczał. Wielu ludzi go uciszało.
Pewnie ludzi, którzy nie mieli dla niego nic do zaoferowania, nie umieli mu pomóc
lub po prostu nie mieli na to ochoty (bo po co się babrać). Pewnie zrezygnowani
twierdzili „jemu i tak już nic nie pomoże”. Bartymeusz jednak krzyczy jeszcze
głośniej. Nie rezygnuje, nie poddaje się bo w Jezusie jedynie pokłada nadzieję.
Przywołany
przez Jezusa, może w końcu na serio zauważony, dostępuje łaski. Może rzeczywiście
ktoś na serio dostrzegł to, że
potrzebuje pomocy. POMOCY, nie morałów, nie biadolenia nad jego losem, nie
plotek ale faktycznej pomocy.
Jak często my
słyszymy wokół siebie „jemu i tak już nic nie pomoże” „ona już przegrała”. I
tym samym umywamy ręce od faktycznej pomocy. Nie gadanie, a wyciągnięcia ręki,
przynajmniej podjęcie próby.
Zdarza się tak,
że ktoś tę pomocną dłoń odrzuca, wtedy pozostaje „krzyczeć” do Pana. Krzyczeć
czyli nieustannie prosić o łaski.” Proście,
a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy
bowiem, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje, a kto kołacze, temu
otworzą.” (Mt. 7,7-8)
Bartymeusz
zostawia płaszcz, zostawia coś co miało dla niego największą wartość. Czasami
warto zostawić coś co może mieć największą dla nas wartość i pójść z zaufaniem
za Panem. Pewne sytuacje, osoby i wydarzenia tylko On może wyprostować,
uzdrowić, rozwiązać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz