Cały tłum,
mnóstwo ludzi napiera, by na Jezusa popatrzeć, by Go posłuchać, by uczynił
jakiś mniejszy czy bardziej spektakularny cud. A Jezus? Tylko jedna, mało znacząca, właściwie nie
widząca w sobie wartości kobieta zostaje przez Niego zauważona. Bardziej niż
choroba zewnętrzna, cierpiała jej dusza. Była odsunięta od reszty
społeczeństwa, nie mogła utrzymywać relacji z innymi…nieczysta. Najbardziej
jednak cierpiała jej dusza. Cierpiała na brak miłości, na brak najzwyklejszego
uczucia, zainteresowania kogoś jej osobą. Jak mówi Ewangelia „całe swoje mienie
wydała, a nic jej nie pomogło…”. My też często uciekamy się do fałszywych
zamienników, podróbek, które tylko na pozór mogą naszą potrzebę miłości
zaspokoić. Praca, pieniądze, samochód. Uciekamy w rzeczy materialne, w chwilowe
relacje „chwilówki” bez zobowiązań, bez odpowiedzialności.
***
I kolejne…Potrafimy ocenić („dewotka” „gada do
ściany”, „on/ona się nie modli”), potrafię osądzić. Kiedy jednak popatrzę na
samego siebie… no właśnie może lepiej trzeba by zostawić trzy kropki i dopisać
„bez komentarza”. Czy patrząc na moje związki, relacje, przyjaźnie czy pośród
tego „tłumu” relacji są takie, które prowadzą do prawdziwego spotkania, czy są
też takie które przeszkadzają? Czy ja wykorzystuję drugiego człowieka do
zaspokojenia siebie pod każdym względem?
Czy drugi człowiek to (choć tego tak nie nazywam) to przedmiot używany
czy wyciągany wyłącznie wtedy kiedy jest mi potrzebny, wygodny? W końcu czy Bóg
to dla mnie wyłącznie dawca, czy podchodzę do relacji z Nim jak z OSOBĄ? W
takim wypadku dokonujemy zniszczenia siebie przede wszystkim.
Przecież można
być bardzo blisko, a być oddalonym o tysiąc mil. Można patrzeć, a nie widzieć.
Mogę dotykać Jezusa, ale być na Niego „odpornym” . Można być naprawdę bardzo
blisko, a z każdym krokiem coraz bardziej odsuwać siebie i innych od Jezusa.
***
Nie ma
doświadczenia, które spisuje na porażkę. Jezus pragnie tego, byśmy otworzyli
nasze serce na Jego uzdrowienie. Nie patrzy na masę, lecz indywidualnie. .
Jezus widzi człowieka w całej pełni, nie
patrząc przez pryzmat wielkości człowieka, jego zewnętrzne usposobienie czy
wygląd. Nie skupia się na pozorach, domysłach i wrażeniach, ale dociera do
głębi serca. Dopuśćmy Go do siebie, pozwólmy na ten „zabieg”.
Jeżdżę na rowerze. Poznaję wielu fajnych ludzi, zapalonych rowerzystów, poświęcających na to każdą chwilę. Martwię się tylko, że jakby niektórzy z nich nagle stracili rowery "chwilówki" to nie zostanie im już nic.
OdpowiedzUsuń