Ujrzeć w drugim człowieka…tak banalne, a jednocześnie tak trudne. Jezus, by siedzieć z celnikami i grzesznikami wcale nie musiał ubierać się jak oni i stawać się jak oni. Jedyne co zrobił to kochał. Właściwie od zawsze… nie skreślił.
KOCHAŁ I KOCHA.
Uleczyć z braku miłości można tylko pełnią. Pełnią, którą
posiada tylko Jezus.
Jesteśmy bardzo ograniczeni nie potrafimy w naszych
relacjach znaleźć złotego środka. Albo przekreślamy kogoś zupełnie albo
stłamszamy swoją miłością.
Nie potrafimy kochać jak On. Albo obrzucamy bagnem, innym
razem tulimy, a jeszcze innym razem przytulamy tak, że dusimy. Jesteśmy omylni.
Nie mamy wglądu w człowieka. Oceniamy po ubraniach, po zachowaniu, które zawsze
jest wynikiem jakichś doświadczeń. Oceniamy uwzględniając nasze kategorie,
bystrość umysłu, tego jak ktoś powinien się zachować względem nas. Nie widzimy
wielu aspektów. Nie do końca umiemy
łączyć wszystkie kropki. Nikt z nas.
Nie ma takiego człowieka, który wypełni nasz głód miłości. I
wcale nie chodzi tutaj o akcję powołaniową i teraz wszyscy marsz do dominikanek
lub do seminarium. Nie!!!
Wszyscy jesteśmy pustymi dzbanami, a już pustego dzbana nie
napełni się pustym dzbanem. By się napełnić trzeba iść do źródła.
Jesteśmy jak Mateusz z Ewangelii- Apostołami, czyli zwykłymi ludźmi.
Zwykłymi, wybranymi, ale ciągle zwykłymi. Nie jesteśmy ratownikami ludu. Nie
możemy ani jednego człowieka zmusić, by nie szedł tą drogą. Możemy dawać
przykład tego, że można inaczej… Można z Jezusem. Obojętnie czy w małżeństwie
czy w życiu samotnym czy w kapłaństwie, czy życiu zakonnym.
Pójść za Jezusem jak Mateusz. Utożsamić się z Nim. Jakie
jest nasze pójście? Z ciągłymi „ale”, z roszczeniami „nie tak miało być”?
Czy nasze pójście to udawanie czy dawanie Jezusa?
Tyle w nas niedookreślenia, niedopowiedzeń, życia 50/50.
Lepiej jest być przegranym, sponiewieranym klęską, a nie tym
który jest imperatorem i dyktatorem własnych sukcesów. Bo dopóki nie
zrozumiemy, że wezwanie „Pójdź za Mną” to nie zaproszenie na wycieczkę po
chmurkach i balansowanie na krawędzi, a wejście
na krzyżową drogę…. Nic z tego nie będzie jeśli nie będzie w nas tej
świadomości.
Zobaczmy naszą wartość w oczach Jezusa. Jego troskę. W Jego
oczach zawsze jest troska o ukochane dziecko, nie milusińskie spojrzenie. Nie
poklepywanie po plecach, ale ojcowskie spojrzenie i dłoń, która pomaga wstać.