Trudno nam dziś wyobrazić sobie życie bez słowa mówionego czy pisanego. Ciągle gadamy… telefony, rozmowy, videorozmowy. Zaczynamy już bardzo wcześnie i nie chodzi tu o porę dnia, ale bardziej moment życia. Wiedzą o tym doskonale rodzice, że zaledwie kilka miesięcy po urodzeniu dzieci zaczynają gaworzyć, a rodzice z wytęsknieniem czekają które słowo padnie pierwsze „mama” czy „ tata”. Coraz dłużej żyjąc na świecie zadajemy tysiące pytań: A po co? A na co? A dlaczego? A później, w miarę upływu czasu, coraz bardziej poprawnie tworzymy słowa, zdania, opowieści. Niektórzy potrafią ze swoich słów uczynić przekleństwa, złorzeczenia, inni tworzą arcydzieła literackie, poezję, opowiadania, powieści, epopeje. Są też tacy, którzy wysługują się cudzymi słowami, wkładając je w swoje usta, i tacy, którzy w usta innych wkładają słowa przez nich niewypowiedziane. Czym zatem są nasze słowa mówione i pisane? To już od nas samych zależy: mogą być wyrazem miłości, piękna, ale mogą też ranić, zadawać ból. Dzisiaj jednak o Słowie pisanym wielką literą: o Słowie Bożym. To Boże Słowo przecież towarzyszy nam od urodzenia do śmierci,. Prorok Izajasz, przypominając zależność urodzaju od opadów, tak mówi o skuteczności Słowa Pańskiego: Słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa. Nie czytamy Pisma Świętego dla samego czytania, nie słuchamy dla samego słuchania. To Słowo ma w nas działać, ma nas przenikać, oczyszczać. A teraz coś co lubię po Słowie Bożym najbardziej czyli jakies opowiadanie na lepsze zapamiętanie. Na skraju lasu żył sobie pustelnik. Ludzie z daleka i bliska szukali u niego pociechy i rady. Pewnego dnia odwiedził go młody człowiek, który, jak mówił, codziennie czytał Pismo Święte. Zgłębiał sens słów, zdań i rozdziałów. Nie udawało mu się wszystkiego zapamiętać i zrozumieć. Prosił więc pustelnika o radę. Pustelnik uważnie słuchał, a potem poprosił chłopaka, by przyniósł mu wody ze strumienia. Jako naczynie podał mu zabłocony wiklinowy kosz. Ten zdziwił się, ale posłusznie spełnił prośbę. Wody oczywiście nie doniósł. Pustelnik wysyłał go jeszcze cztery razy. Chłopak tłumaczył sobie, że pustelnik chce wypróbować jego pokorę i posłuszeństwo, ale wreszcie nie wytrzymał i powiedział: Już więcej tam nie pójdę. I bardzo dobrze – odparł pustelnik. Spójrz teraz na kosz: jest czysty. Podobnie jest z czytaniem Pisma Świętego, z kontaktem ze Słowem Boga. Nie potrafisz wszystkiego zatrzymać, zrozumieć. Ale twój codzienny wysiłek nie jest daremny. Nawet nie wiesz, kiedy twoje myśli stają się czyste, szlachetnie postępujesz, dobrze myślisz i mówisz o innych. Słowo Boże oczyszcza nas. Słowo Boże było obecne w moim życiu od zawsze tak jak wcześniej wspomniałam towarzyszyło mi od początku, od urodzenia. Od jakichś 14 lat towarzyszy mi codziennie i towarzyszy tak bardzo mocno. W Słowie Bożym odnajduje siłę i wsparcie. Potwierdzenie lub zaprzeczenie moich działań… a zaczęło się tak. Wzięłam Pismo Święte do ręki w 2010 roku. Przeżywałam wtedy bardzo mocny kryzys wiary, bunt nastolatki, niezgodę na rzeczywistość dorosłych. Zaczęłam nocami przerzucać karty Pisma Świętego i odpowiedzi na moje pytania pojawiały się za każdym razem kiedy otwierałam Pismo Święte. Łatwiej było mi akceptować rzeczywistość, nieść ją i odczytywać to, co się dzieje w świetle Słowa Bożego. I tak jest do tej pory…
Kiedy ostatni raz wziąłeś do ręki księgę Pisma Świętego? Kiedy ostatni raz przeczytałeś kilka rozdziałów Ewangelii sam czy swojemu dziecku, porozmawiałeś z przyjacielem, przyjaciółką na temat Słowa, które daje Pan? Jeśli dawno, to nie dziw się, że tak wiele jeszcze nie wiesz, nie rozumiesz, masz w sobie pytania pozostające bez jakiegokolwiek nawet cienia odpowiedzi. Św. Hieronim mówił: Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa. Niech zachętą do czytania Pisma Świętego będą słowa z Ewangelii: Szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.
Słowo, które pada na serce potrzebuje żyznego gruntu. Tylko serce kochające i otwarte może przyjąć i żyć tym słowem. Miłość wyraża się obecnością. W pewnym sensie można, by nawet pokusić się o stwierdzenie, że mierzy się, obecnością. Jeśli bowiem ktoś kogoś kocha, a ciągle go nie ma, to czy ta osoba może się czuć kochana? Miłość potrzebuje obecności, bo miłość jest o byciu z kimś. Nie ma miłości bez bliskości. Nie ma miłości bez intymności. Nie ma miłości bez zaangażowania, a to jest na dłuższą metę niemożliwe na odległość. Miłość zakłada obecność. Na pielgrzymce, którą w tym roku odbyłam przechodząc przez liczne wsie i miasta zawsze wchodziliśmy do kościoła, by przez moment adorować Pana Jezusa i dziękować za to, co już za nami. Piękne było obserwowanie jednego z braci, który siedział długo wpatrując się w tabernakulum, nawet jeśli wszyscy inni już dawno zmkoscioła wyszli. Jeśli kogoś kochasz, przede wszystkim BĄDŹ. Bądź, siedź, przeżuwaj Słowo Boże. Przyjemniej jeden fragment. Jedno zdanie dziennie. Wtedy będziesz pewny, że nie jesteś sam, nie dźwigasz sam/a… że ON jest zawsze obecny, kocha Cie i Cię nie zostawia. Przyjrzyjmy się uważnie przysiędze małżeńskiej. Ślubujemy w niej drugiej osobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że nie opuścimy tej osoby — że przy niej będziemy! Przysięgamy OBECNOŚĆ. Przysięgamy to, że nie zostawimy tej osobie samej, że nie będziemy od niej uciekać, żyć gdzieś swoim życiem albo nawet obok, prowadząc równoległy żywot, być może nawet pod jednym i tym samym dachem, ale jednak będąc sercem i umysłem gdzie indziej. Nie da się w ten sposób kochać. Miłość wyraża się w obecności. Jeśli cię nie ma, to nie kochasz. Ostro? Być może. Być może jednak tak trzeba tę sprawę postawić. Bo zawsze coś trzeba, bo zawsze jest coś pilnego do zrobienia, bo zawsze jesteśmy zajęci, a potem nadchodzi dzień, kiedy tej osoby już nie ma, bo odeszła, gdyż była zaniedbana albo pochorowała się niepostrzeżenie i jej czas się skończył albo tak zamknęła się w sobie z samotności i zgryzoty, że przestała być sobą i zaczęła wieść życie płytkie, nie oczekując już niczego, popadając w apatię i nie ciesząc się niczym… I potem jest żal, że można było być bardziej, częściej, dłużej, że można było nie być jednak aż tak bardzo zajętym… Wszystko, co najcenniejsze, dasz z siebie drugiej osobie będąc z tą osobą, będąc blisko niej. Tego nie da się zmierzyć. Tego się nie da zastąpić. Nic nie zastąpi twojej obecności. Nie uciekaj. Bądź obecny, zanim twoi bliscy, z powodu braku ciebie, znajdą sobie bardziej obecnych, którzy ich przygarną i od nich zaczną się uczyć, jak żyć i będą chcieli z nimi być. Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą (1 J 3, 18). Obecność także jest czynem — aktem woli. Wszystko, co z niej wynika, również jest czynem. Nie wystarczy powiedzieć: Kocham cię. Co z tego, jak Cię nie ma? A prawda? Co będziesz wiedział o prawdzie, jeśli nie będzie cię tam, gdzie ją możesz znaleźć? Miłość jest konkretna i potrzebuje być konkretnie wyrażona. Tak więc albo jesteś albo cię nie ma. To jak to jest? Kochasz czy nie kochasz?
Zanurzajmy nasze życie w Słowie Bożym. Odczytujmy nasze życie w Nim.