Patrząc z
perspektywy czasu na drogę na którą dziesięć lat temu zaprosił mnie Pan Jezus
jestem Mu wdzięczna za ludzi, których postawił na mojej drodze. Niektórzy
otworzyli przede mną swoje serca, zaprosili do swoich rozterek, problemów,
trudności, ale też do swoich radości. To na tej drodze uczę się po prostu żywej
Ewangelii. Ewangelia- słowo szczególne niosące nadzieję, wypowiedziane przez
samego Boga. Słowo przywracające
nadzieję, pokrzepiające i przeszywające. Niby proste… Słowo zawierające treść
ponadczasową. Pasuje do każdej epoki i do wszystkich ludzi. Cenne i właściwe w każdej sytuacji i życiowym
problemie.
Nie wystarczy
Ewangelii tylko przyjąć żeby ją głosić. Trzeba,
by stało się ciałem. Można doskonale głosić, barwnie opowiadać. Lecz jeśli nie
idziemy bardziej i mocniej w głąb, jeśli nasze słowa są rzucone na wiatr. Jeśli
nie znajdujemy chwili, by wejść, porozmawiać, uśmiechnąć się i jeżeli nie ma w
nas na tyle siły aby z nimi iść tak długo jak zajdzie potrzeba to na nic piękne
słowa.
Życie Ewangelią
może być dużo prostsze jeśli uczynimy nią całe nasze życie.
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było
światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.
(…) Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat
przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go
nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi go nie przyjęli. Wszystkim tym
jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J
1,1-5.9-12).